piątek, 31 stycznia 2014

Placek z wiśniami pt.2

Pamiętacie ten przepis? W końcu nadszedł dzień kiedy można zrobić wersję z odwróconymi kolorami. Dziś nadszedł czas na wypełnienie postanowień.

Jeśli chodzi o spód, to pożyczyłam ten przepis, jednak myślę że każdy inny przepis na kruche ciasto będzie pasował. Oczywiście nie obyło się bez innowacji. 
Składniki:
250 g mąki
150 g masła
1/2 łyżeczki soli (pominęłam)
szczypta drobnego cukru (dałam łyżkę)
1 jajko
1 łyżka mleka.

Po wyrobieniu i wyjęciu z lodówki rozwałkowałam ciasto na trochę mniej niż 1 cm i wyłożyłam tortownicę, następnie na cieście ułożyłam zamrożone wiśnie i wstawiłam ciasto na 10 minut do piekarnika. Standardowo 200 stopni. 
Po dziesięciu minutach wylałam nadzienie. Wszystko identycznie jak poprzednio, z tą różnicą że zamiast budyniu waniliowego dodałam czekoladowy. Pieczenie kontynuowałam przez 40 minut. 
I jeszcze jedna mała uwaga: użyłam dużego budyniu od Delecty, przez co masa po pieczeniu wyszła gęstsza a na wierzchu bardziej chrupiąca.

EDIT z dnia 01.02.2014: ponieważ usłyszałam słowa protestu bo ciasto rzekomo było zbyt gorzkie, postanowiłam polać je masą czekoladową (tudzież czekoladopodobną). Po przejrzeniu paru stron postanowiłam że wykombinuję coś swojego... Wyszło mi mniej więcej takie coś:
tabliczka czekolady mlecznej
2 łyżki masła
łyżka mleka
czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej, dodajemy masła i rozpuszczamy dalej mieszając cały czas. Na finał dodajemy mleka i mieszamy do momentu w którym połączy się z resztą. Wylewamy na ciasto. Po ostudzeniu masa jest na tyle trwała by nie rozlewała się wszędzie gdzie to możliwe a jednocześnie jest dość miękka by nie było problemów z krojeniem. 

Przed edycją: 

Po edycji:

Ogłoszenie nie-kulinarne:
jeśli ktoś nastawił się na zakup Trylogii Millenium Stiega Larssona z nowej Wielkiej Kolekcji zgromadzonej pod szyldem: Czarna seria to ostrzegam że wydawca dokonał cudu i z jednego tomu uczynił dwa. Po przeliczeniu stwierdzam też że cena za tytuł jest konkurencyjna z nowymi wydaniami kupionymi w tradycyjnych księgarniach. 


sobota, 25 stycznia 2014

Shortbreads

Szkocja. To jedno słowo i nazwa państwa powodują u mnie szybsze bicie serca. Dlaczego to sprawa prywatna więc nie będę w to wtajemniczać całego świata. Na Shortbreads trafiłam czytając artykuł o szkockiej kuchni a prostota tego wypieku mnie zaintrygowała. Postanowiłam sprawdzić jak to smakuje. Przepis wzięłam z mojej ulubionej strony poświęconej wypiekom. Jak już wspomniałam: jest dziecinnie prosty. O tym, że wszystko robię po swojemu i nie wyszło jak z obrazka nie muszę wspominać? To najmniejszy problem, bo w smaku wyszło nieźle. Sama jestem zaskoczona. Do niedawna za sukces uznawałam to, że nikt nie zginął od mojego "gotowania". Za to doszło do paru wypadków jak: poparzenie się o rozgrzaną blachę, upuszczenie gotowych ciastek przy wyciąganiu i dzieleniu co zaowocowało wszechobecnymi okruszkami. I czemu by sobie humoru nie poprawić jakimś drobiazgiem...
Składniki:
250 g zimnego masła
140 g cukru pudru
225 g mąki pszennej
100 g mąki ryżowej (lub ziemniaczanej)
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (który pominąć musiałam)

Wykonanie:
Suche składniki przesiewamy i mieszamy z pokrojonym w kostkę masłem. Ugniatamy dopóki ciasto nie będzie gotowe. Za gotowe uznaję ciasto odlepiające się od naczynia w którym je wykonujemy i nie rozsypujące się. Wykładamy na foremkę do ciasta o wymiarach 20x30 i wstawiamy na pół godziny do lodówki. Następnie wyciągamy i kroimy na 20 kawałków.  Wstawiamy do piekarnika: 180 stopni, 35-40 minut).

czwartek, 16 stycznia 2014

crossoverowy placek z wiśniami

Dzień dobry, jednak jestem. Dni wyglądają tak, że się nie wysypiam. W nocy nie mogę zasnąć a jak zasnę to... Nie muszę oglądać horrorów, w dzień chodzę nieprzytomna i tylko szukam pretekstu do wypicia kolejnej kawy/energola.  Dlatego upiekłam dziś ciasto. Nawet wyszło. Może coś jeszcze ze mnie będzie i nie puszczę kuchni z dymem na pożegnanie ;). Spokojnie mogę zasiąść przed kompem i patrząc jednym okiem na Discovery Turbo Xtra (Fani czterech kółek teraz lecą) mogę zabrać się za chwalenie się tym sukcesem z całym światem. 
Dziś połączyłam dwa przepisy znalezione podczas internetowych wojaży. Dlatego w tytule pojawiło się słówko "crossover". Pierwotnie miałam zrobić tartę, ale patrząc na stan foremki do ciast tego typu użyłam zwykłą tortownicę i aby uniknąć bezsensownego czepiania się zastosowałam słówko "placek". I zachciało mi się wiśni. Dlatego trafiły do nadzienia. 
Spód:
Po serniku zostało mi trochę ciasta. Zamroziłam je i zostawiłam na później. A ponieważ nie można go było trzymać w nieskończoność, to dziś znalazło swoje zastosowanie. Jeszcze w stanie "w razie zagrożenia można użyć jako kamienia" starłam ciasto na tarce i dostosowałam jego kształt do tortownicy. Ustawiłam piekarnik na 200 stopni i podpiekłam przez 10 minut (właściwie mniej niż 10). Wyłożyłam na to wiśnie (kupiłam zamrożone) a następie wylałam nadzienie podpie... pożyczone z innego przepisu*. Tradycyjnie zmieniłam proporcje. Poniżej prezentuję swoją wersję:
330 ml kwaśnej, gęstej śmietany
1 opakowanie budyniu śmietankowego
2 jajka
pół szklanki przesianego cukru pudru
Zmniejszamy temperaturę piekarnika do 180 stopni. Całość wstawiamy do piekarnika na 40-45 minut. I cieszymy się efektami końcowymi: 



P.S.: Planuję jeszcze przetestować opcję na jasnym cieście i z ciemnym nadzieniem. 

_________________________________
*Po raz kolejny wyszło moje "rozgarnięcie"... Nie zanotowałam adresu z którego pochodził pierwowzór. 

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Sernik na ciemnym spodzie

Długo mnie tu nie było. A był jeszcze jeden przepis który zrealizowałam od razu po świętach. Znaleziony na the-taste-of-sweet.blog.pl. Oczywiście musiał ulec pewnym modyfikacjom, ale o tym później. Fatalnie się czuję, nie mam motywacji do niczego, obok czeka rysunek i dwa rozgrzebane pomysły pseudoliterackie. Wątpię, by udało się znaleźć wydawcę więc pewnie marnuję czas. Jednak do pieczenia też nie mam za bardzo motywacji więc znając siebie wskoczę tu za... kilka miesięcy? Chyba, że się wydarzy cud. Pora cofnąć się w czasie, do ostatniej lekcji pieczenia....

Składniki
Spód:
2 i 3/4 szklanki mąki 
4 żółtka
250 g masła lub margaryny
1/2 szklanki cukru
Opakowanie cukru waniliowego (przez swoje lenistwo pominęłam)
Łyżeczka proszku do pieczenia (zastąpiłam sodą oczyszczoną)
3 łyżki prawdziwego kakao (czubate łyżki)

Mąkę przesiewamy razem z sodą i kakao, dodajemy cukier i cukier waniliowy (jeśli go mamy... jak nie - tragedii nie będzie). Robimy wgłębienie do którego "wbijamy" żółtka. Białka lepiej zachować. Przydadzą się w późniejszej części. Dodajemy masło/margarynę. Przepis przewiduje siekanie wszystkiego nożem, ale tradycyjnie odpuściłam go sobie i od razu zaczęłam ugniatać ciasto łapami. Po wyrobieniu cacałości dzielimy ciasto na 1/3 i 2/3 i wstawiamy do zamrażarki na godzinę. U mnie oczywiście proporcje nie były takie jak w oryginalnym przepisie. Po wyciągnięciu ciasta z zamrażarki bierzemy do rąk tarkę i ścieramy ciasto na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.

Masa serowa:
1/2 kg twarogu (dałam kilogram)
5 jajek (+białka które zostały nam ze spodu)
2 łyżki mąki ziemniaczanej
1/2 szklanki cukru (na 1 kg proponuję od razu wsypać szklankę)
Opakowanie cukru waniliowego
125 g. margaryny
100 g rodzynek
Kilka kropli aromatu pomarańczowego
Sok ze świeżej cytryny
(Z dwóch ostatnich składników zrezygnowałam na rzecz olejku arakowego - sentyment z dzieciństwa, moja babcia często go używała, zaś rodzynki pominęłam bo nie każdy z mojego otoczenia je lubi...)

Margarynę, cukier, cukier waniliowy ucieramy do powstania gładkiej masy. Ratami dodajemy na przemian: ser i żółtka. Ucieramy do gładkości, dodajemy mąkę ziemniaczaną i znów ucieramy. Ubijamy białka i dodajemy do masy, miksując przez chwilę. Całość wylewamy na przygotowany wcześniej spód i wstawiamy do rozgrzanego piekarnika (ustawiamy 180 stopni) i pieczemy przez 45 minut. Pominęłam górną warstwę ciasta i zamiast stosować się do instrukcji z przepisu (mam grono ekspertów "ja wiem lepiej") nie dało się przetestować, na szczęście ciasto nie opadło aż tak bardzo a w smaku też wyszło nieźle ;) Nieco kwaskawe przez nie wystarczającą ilość cukru, ale wystarczy posypać je grubą warstwą cukru pudru i pozwolić mu się wchłonąć.



piątek, 3 stycznia 2014

Irish Soda Bread (Polish Edition)

O Irish Soda Bread dowiedziałam się z jednego z programów BBC. Przez swoją gapowatość nie zdążyłam zanotować przepisu i proporcji, przez co moja pierwsza próba oparta na metodzie prób i błędów okazała się lekką porażką. Mówiąc w skrócie: nie wyglądało rewelacyjnie. Nie zrażając się, pogrzebałam trochę w sieci szukając jakiejś alternatywy. I Znalazłam. Oryginalny przepis znajduje się pod tym linkiem a ponieważ i w tym wypadku dała o sobie znać moja skłonność do robienia wszystkiego po swojemu... 

Składniki:
250 g mąki białej pszennej
250 g mąki razowej
300 ml maślanki 
1 łyżeczka sody
pół łyżeczki soli

Mąkę przesiać wraz z sodą i solą, dodać otręby zebrane na dnie sitka i dolać maślanki. Mieszać zbierając ciasto do wewnątrz naczynia. Ciasto należy ugniatać, do momentu w którym nie zacznie się odklejać od naczynia i dłoni. Uformować kulę. Całość wykładamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i "rozpłaszczamy". Na wierzchu wykonujemy dwa krzyżujące się nacięcia (któregoś dnia wyrzeźbię tam triskel) i posypujemy mąką.
Chleb wstawiamy na pół godziny do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni. Jeżeli wszystko poszło zgodnie z planem, po postukaniu w dno usłyszymy pusty odgłos. W razie wątpliwości można go jeszcze wstawić na kilka minut. Ja miałam szczęście i wyszedł mi od razu. 

Ten wypiek chlebopodobny okazał się na tyle dobry, że nie zdążyłam przybiec z aparatem, dlatego prezentuję fotkę już przekrojonego wyrobu:


Ewentualne uwagi: należy go jeść w dniu upieczenia, ew. do dwóch dni później. Potem chleb robi się czerstwy a smak sody nieznośny. Jednak satysfakcja z zaserwowania własnego wypieku jest bezcenna.